Chyba w swoim życiu nie spotkałam osoby, która choć raz nie narzekałaby na pracę - bo za mało zarabia, bo zostaje po godzinach, bo stoi w korkach, bo nie ma życia prywatnego, bo stres związany z pracą przenosi na partnera. Cóż... to narzekanie to takie - polskie? Często do pracy chodzimy jakby "za karę". Z czego wynika taki stan?
Wróć myślami do czasów kiedy zaczynałeś pierwszą pracę .Młody wilk z ogromną motywacją, na początek rozpiera Cię duma gdy w mailu od szefa dostajesz dwa magiczne słowa “dobra robota”. Dziwnym trafem potrafisz żyć za mniej niż 2 tysiące złotych- opłacasz mieszkanie, chodzisz na zakupy, imprezy, no może czasem jakimś grosikiem wspomogą Cię rodzice.
Po mniej więcej 2-3 latach pod wpływem swojego korpo otoczenia to przysłowiowe “good job” zaczyna cię wku**wiać i zaczynasz rozumieć jakim jesteś "frajerem"- przecież pracujesz za marne grosze, jak oni mogą Cię tak wykorzystywać… Zaczynasz o tym rozmawiać w gronie pracowników, znajomych i w końcu coś w Tobie pęka. W Twojej głowie pojawiają się dwa sensowne rozwiązania- awans/podwyżka lub zmiana pracy. Niezależnie od tego jaki scenariusz się sprawdzi najważniejsze - wreszcie zarabiasz WIĘCEJ i na chwilę jesteś najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Twoja stopa życiowa podnosi się, przecież m.in. to było Twoim marzeniem. Niestety, wraz z wiekiem stajesz się bardziej wymagający i zwiększają się twoje potrzeby finansowe- potrzebujesz nowego telefonu, fajnego laptopa, szybkiego samochodu, mieszkania bo ile można mieszkać w wynajmowanym itp itd...Trampki "no name" zamieniasz na Conversy, do karnetu na siłownię przydałoby się kilka treningów personalnych (krata sama się nie zrobi), nawet lista zakupów w całym tym szale zdrowego żywienia się zmienia- rukola, łosoś, nasiona chia, mleko sojowe i wszystko co jest eko. Jaki z tego wniosek? Czy typowy "korpo ludek" podąża za modą i lubi mieć coraz więcej? Moim zdaniem tak, a niekoniecznie każdego "korpo ludka" na to stać...Ten, który zarabia mniej, zazdrości temu, który zarabia więcej a też chce żyć na zbliżonym poziomie.
Jedna karta kredytowa, potem druga.., rata za sprzęt, w końcu przychodzi czas na zakup mieszkania. W ten sposób zaczynamy napędzać machinę życia ponad stan. Stres, który towarzyszy nam w pracy jest ściśle skorelowany (lubię to słowo) z poziomem naszych wydatków. Pracuję, bo muszę spłacić ratę za mieszkanie, ratę za samochód, muszę zostać po godzinach bo przecież MUSZĘ jechać na wakacje i tak choćbym miał wypruć sobie żyły pojadę na nie! (fajne fotki wrzucę na Insta, albo FB). Dlatego, że MUSIMY, nasza praca zaczyna budzić mniejszą lub większą niechęć. Zaczynamy czuć wewnętrzny niepokój i dyskomfort, który uzewnętrznia się w postaci stresu. Czy tak nie jest? O utrzymaniu rodziny nie wspomnę- nie mam doświadczenia w tym temacie.
Może warto się czasem zatrzymać i zastanowić czy te wszystkie "dodatki" do życia są nam niezbędne? Może bez IPhona 6 da się żyć? Oczywiście po to pracujemy by nasze życie było lepsze, wygodniejsze, bardziej ekskluzywne, ale róbmy to na miarę swoich sił i budżetu. Może to przełoży się pozytywnie na nasze codzienne życie.