18 i 19 lipca w Warszawie na Torze Wyścigów Konnych odbył się Runmageddon Rekrut. Dla niezorientowanych- jest to bieg z przeszkodami, w dużej mierze wodno-błotnymi. Rekrut to dystans 6 km, a na trasie do pokonania jest 30 przeszkód.
Jak to się stało, że wzięłam w nim udział? Zostałam namówiona przez znajomych, z którymi chodzę na crossfit. Zadeklarowałam, że pobiegnę (nie wiedząc tak naprawdę, na co się piszę). Im bliżej startu, tym bardziej zaczęłam się interesować przeszkodami. Początkowo wiedziałam tylko, że jest dużo wody i błota. Przejrzałam filmy, zdjęcia i byłam w szoku! Trochę spanikowałam, ćwiczę, buduję siłę, ale te wszystkie "pułapki" na trasie były dla mnie przerażające- ogień, woda, błoto, lód i te wysokie ściany, których z pewnością nie pokonam!
Muszę przyznać, że przed startem długo się wahałam czy w ogóle płacić za tę imprezę (koszt jest spory, myślałam hm.. 150-200 zł za "taplanie się w błocie"?. Tym bardziej, że za 2 dni miałam lecieć na planowany urlop i bałam się uszkodzeń- siniaków, zadrapań i nie daj Boże połamanych kończyn.
Na 2 dni przed imprezą wychodząc do pracy, spontanicznie opłaciłam start. Pomyślałam, że najwyżej nie dam rady i będę robić berpee (jeżeli się nie pokona którejś przeszkody należy zrobić 30 "padnij powstań" i biegniesz dalej).
W dniu imprezy pojawił się odwieczny kobiecy problem- w co się ubrać? Runmageddonowy outfit składał się z najgorszych butów, spodni i rękawiczkek ogrodniczych za 3 zł z Leclerca. Przeczytałam gdzieś, że dobrze jest okleić buty taśmą, żeby ich nie zgubić w wodzie, ale z tym dodatkiem dałam sobie spokój. Na miejscu w pakiecie startowym dostałam koszulkę. Odbierając pakiet startowy wykonano mi delikatny make up - na obu policzkach markerem wypisany numer startowy.
Na miejscu panowała świetna atmosfera, a Panowie chętnie pomagali Paniom przy wysokościach :) Dla mnie nie liczył się czas ukończenia, ale sam fakt, że dobiegnę do mety i... udało się! Na finishu dumna otrzymałam medal i bandamę Rekrut Finisher!
Nie da się opisać emocji jakie towarzyszą uczestnikom, trzeba to przeżyć! Wcale nie żałuję, że podjęłam się tego wyzwania i w przyszłym roku chętnie pobiegnę raz jeszcze:) Nigdy wcześniej nie miałam okazji "taplania" w brudnej wodzie, ale jest w tym coś nadzwyczajnego. Adrenalina towarzysząca w trakcie biegu dodaje odwagi i uświadamiasz sobie, że jesteś w stanie pokonać swoje słabości, a przeszkody nie są tak przerażające, jak wydaje się na początku. Uczestnicy wzajemnie się motywują i nie odczuwa się niezdrowej rywalizacji (jak to czasem w korpo bywa).
Runmageddon to dobry sposób na oderwanie się od rzeczywistości, przez chwilę można wrócić do czasów gdy było się dzieckiem i chętnie wskakiwało do brudnej kałuży- mi sprawiało to ogromną radość. W deszczowy dzień, gdy przejeżdżające auto ochlapie wodą więcej niż pewne, że ogarnie Cię irytacja i wprawi w zły nastrój. W wydaniu runmageddonu przy 30 stopniowym upale, nie możesz się doczekać kiedy z uśmiechem na twarzy wpadniesz w kolejny rów z brudną wodą.
Polecam wszystkim, którzy nie boja się wyzwań! A na koniec fotorelacja z eventu :)
Mi najbardziej podobały się zasieki - czołganie się pod drutem kolczastym w błocie.
W dniu imprezy pojawił się odwieczny kobiecy problem- w co się ubrać? Runmageddonowy outfit składał się z najgorszych butów, spodni i rękawiczkek ogrodniczych za 3 zł z Leclerca. Przeczytałam gdzieś, że dobrze jest okleić buty taśmą, żeby ich nie zgubić w wodzie, ale z tym dodatkiem dałam sobie spokój. Na miejscu w pakiecie startowym dostałam koszulkę. Odbierając pakiet startowy wykonano mi delikatny make up - na obu policzkach markerem wypisany numer startowy.
Na miejscu panowała świetna atmosfera, a Panowie chętnie pomagali Paniom przy wysokościach :) Dla mnie nie liczył się czas ukończenia, ale sam fakt, że dobiegnę do mety i... udało się! Na finishu dumna otrzymałam medal i bandamę Rekrut Finisher!
Nie da się opisać emocji jakie towarzyszą uczestnikom, trzeba to przeżyć! Wcale nie żałuję, że podjęłam się tego wyzwania i w przyszłym roku chętnie pobiegnę raz jeszcze:) Nigdy wcześniej nie miałam okazji "taplania" w brudnej wodzie, ale jest w tym coś nadzwyczajnego. Adrenalina towarzysząca w trakcie biegu dodaje odwagi i uświadamiasz sobie, że jesteś w stanie pokonać swoje słabości, a przeszkody nie są tak przerażające, jak wydaje się na początku. Uczestnicy wzajemnie się motywują i nie odczuwa się niezdrowej rywalizacji (jak to czasem w korpo bywa).
Runmageddon to dobry sposób na oderwanie się od rzeczywistości, przez chwilę można wrócić do czasów gdy było się dzieckiem i chętnie wskakiwało do brudnej kałuży- mi sprawiało to ogromną radość. W deszczowy dzień, gdy przejeżdżające auto ochlapie wodą więcej niż pewne, że ogarnie Cię irytacja i wprawi w zły nastrój. W wydaniu runmageddonu przy 30 stopniowym upale, nie możesz się doczekać kiedy z uśmiechem na twarzy wpadniesz w kolejny rów z brudną wodą.
Polecam wszystkim, którzy nie boja się wyzwań! A na koniec fotorelacja z eventu :)
Indiana Jonesem jednak nie jestem i swój lot na drugi brzeg zakończyłam spadając z liny do rowu błotnego.
Mi najbardziej podobały się zasieki - czołganie się pod drutem kolczastym w błocie.
I najcięższa przeszkoda- kontener wody z lodem, żeby go pokonać trzeba było zanurzyć głowę (ze względu na deskę, która uniemożliwia swobodne przejście). Już chciałam robić berpee, ale zmotywował mnie Pan, który dosypując lodu do kontenera dbał o to by jego temperatura nie wzrosła. Powiedział "nie myśl tylko wskakuj, no i wskoczyłam, a potem jakoś to poszło :)
Po ukończeniu dystansu słodka przekąska w moim wykonaniu- bounty.