Singiel na weselu

11:16

Piątek 16:00 Rondo Daszyńskiego, korpoświat zaczyna wychodzić z biur i przebierać nóżkami z myślą o weekendzie w Sopocie. Wsiadam w tramwaj 22. Maks 16:30 muszę być pod Mariotem.

16:07 - Plac Zawiszy, zmiana trasy. Zajebiście. Znowu nawrotka i stracony czas. Wracam. Wsiadam w jakiś zastępczy autobus. 16:45 docieram na miejsce. 30 stopniowy upał. Ufff zdążyłam, jak dobrze, że w normalnym kraju autobusy odjeżdżają z opóźnieniem, kolejka po bilet dłuży się w nieskończoność. SMS do siostry “ja pierd***, ostatni raz jadę w taką pogodę”. Telefon od mamy “tak wiem, Ewelina mi już oznajmiła”.

16:55 wsiadam w Contbusa, trasa Warszawa – Lublin. Włączyłam Spotify -moją ulubioną składankę Banks na uspokojenie.

Jadę w rodzinne strony.

Upalny sierpniowy weekend spędziłam na weselu, nie swoim, w swoich rodzinnych stronach. Była to bardzo ważna rodzinna uroczystość, o której mówiło się na wszystkich świętach w przeciągu ostatnich lat, bo przecież o salę weselną dziś trzeba zadbać ze 2 lata wcześniej. Wedding day rozpoczynający w moim wypadku cykl kolejnych tego typu imprez.

Chciałam się z Wami podzielić swoimi spostrzeżeniami: czy pójście na taką imprezę dwudziestosiedmioletniej kobiety samej to obciach?

Jak to w zwyczaju, dostałam zaproszenie z osobą towarzyszącą. W ogóle nie myślałam o tym kogo zaproszę. Czas umknął mi tak szybko, że nawet się nie zorientowałam, kiedy trzeba było potwierdzić swój udział w wydarzeniu - samej lub z kimś…

Taka impreza w najbliższej rodzinie rządzi się swoimi prawami. Ważne uroczystości rodzinne wspomina się przez minimum kolejne dwa Boże Narodzenia, więc dla spokoju ducha warto rozważyć najbardziej bezpieczną opcję, by nie narazić się potem na niechciane komentarze lub kompromitację - pomyślałam. 

Czego się obawiałam?

Musiałam rozważyć kwestie takie jak: babcia i ciotki i wujki. Jeżeli kogoś zaproszę, będą dopytywać, co to za kawaler i mogą się pojawić komentarze: jaka ładna z nas para. Odpuściłam więc wszystkich potencjalnych kandydatów na „mężów", którzy mogliby sobie za dużo pomyśleć lub się przestraszyć ;) W dodatku zapraszanie do domu i „wprowadzanie" w rodzinę jest zbyt zobowiązujące w przypadku kolegów. Z Warszawy kawał drogi, a do najbliższego hotelu w okolicy jest prawie 40 km i nie zamówisz taksówki ani Ubera. Ba! Ja przecież nie mam samochodu, więc na liście rozwijalnej problemów pojawiają się kolejne rekordy.
Koledzy ze słabą głową zostali wykluczeni z automatu – nie ma co ryzykować (tempo przy stole dla „przyjezdnego" mogłoby być zabójcze). Nie ma gorszego widoku niż dziewczyna wyciągająca pijanego faceta z imprezy, który się awanturuje i nie można go w żaden sposób powstrzymać. Doświadczyłam kiedyś i nie polecam, koszmar. Już wyobrażam sobie komentarze w stylu „z Warszawy, powinien być kulturalny, kogo ona zwiozła?", itd...

Mój dobry przyjaciel, który zna rodzinę i potrafi się odnaleźć w towarzystwie tych wszystkich osób, zaplanował urlop, a z resztą miejscowych znajomych nie utrzymuję kontaktu. Więc wyszło na to, że w sumie nie mam z kim pójść.

Nie ma partnera, pojawiają się kolejne dylematy

Zostało tylko przyjechać, ubrać się, ładnie uczesać i zrobić makijaż. Z sukienką też zwlekałam do ostatniej chwili, dobrze, że koleżanka z pracy pożyczyła mi piękną chabrową i prostą kieckę. Nienawidzę się przesadnie stroić w satyny i falbany (pomimo iż nigdy nie wychodzą z mody), motywy kwiatowe też odpadają - jak dla mnie za mdławe. Poza tym wiecie, jak trudno jest kupić prostą, elegancką i dopasowaną do figury sukienkę?! Wzięłam jeden dzień wolnego w pracy na fryzjera, rzęsy i jak zostanie czasu - zakupy. Umówienie się na uzupełnienie rzęs po 18:00 w zwykły dzień z kilkudniowym wyprzedzeniem graniczy z cudem.

Dwa dni do wesela - wewnętrzne obawy

Wtedy do mnie dotarło, że jeżeli wszyscy przyjdą w parach, nie będę się miała z kim bawić i przez pół nocy będę wysłuchiwać użalania się rodziny nade mną. W całej tej sytuacji pozostanie mi obserwować, jak reszta się świetnie bawi i zatopić smutki
w osłodzonej gorzałce. Następnie skończyć imprezę przed oczepinami, popisując się nadzwyczajną wielkomiejską kulturą, która to będzie komentowana w rodzinie przez najbliższe, wcześniej już wspomniane Boże Narodzenia. 

Tak się nie stało! Grunt to dobre nastawienie

W dniu ślubu wyprostowałam włosy, nałożyłam tapetę w wersji wieczorowej, przymierzyłam sukienkę i mozaikowe szpilki z Kazara- Jest dobry look, jest nastrój do zabawy - pomyślałam! Pod kościołem nikt nie zapytał, czemu ja biedna sama - kolejny sukces! Tylko na sali weselnej przeżyłam delikatną konsternację - co dalej?, ale w gronie znajomych osób zaczęły się rozmowy i polewanie trunków, a jak się okazało, nie tylko ja przyszłam sama. Śpiewałam, tańczyłam, trochę biesiadowałam - cała ja. Mogę śmiało stwierdzić, że wcześniej na żadnym weselu nie tańczyłam z tyloma mężczyznami. Jeden z gości weselnych widząc mój dobry humor i zabawianie sąsiadów dookoła, nazwał mnie "demonem w niebieskiej sukience".

Muszę przyznać szczerze, że pomimo moich wewnętrznych „lęków” to było bardzo udane wesele. Wytańczyłam się głównie w rytmach disco polo, a piosenkę "Miłość w Zakopanem" katowałam przez kolejne 3 dni w metrze, aż do wejścia do biura. Najlepszy jest ten kawałek „polewamy się szampanem” - na bogato jak w stolicy.

Cieszę się niezmiernie, że nie trafił się żaden samotny nieznajomy natręt, z którym musiałabym się bawić, bo istniało takie ryzyko :)


Reasumując - czy warto iść samej? W rodzinie tak. Do bliskich znajomych warto zrobić rozeznanie w towarzystwie, które jest zaproszone. Na październikowe wesele do koleżanki będę szukać rozrywkowego partnera. Znam tylko trzy dziewczyny, które tam będą, a każda przychodzi z chłopakiem, więc samej w takim gronie można się czuć nieswojo.



Najnowsze posty

0 komentarze

2015 korpopogodzinach. Wszystkie prawa zastrzeżone. Obsługiwane przez usługę Blogger.